Relacja z podróży z jednego z bardziej ekscytujących rejonów świata. Niestety, w książce nic ciekawego się nie dzieje. Dominują długie opisy procesów przemieszczania się z miejsca na miejsce i bezrefleksyjnego plątania się po kolejnych lokalizacjach. Wieje nudą. Książka napisana jest słowną watą, tekst czyta się bez żadnych emocji i nic z niego nie wynika. Banał goni banał, przemyślenia i opis rzeczywistości na poziomie tekstów Beaty Pawlikowskiej.
Historia o klaunie, który w autobusie próbował zarobić trochę pieniędzy:
– Lepiej by zrobił, gdyby próbował coś sprzedać -- stwierdziłem, patrząc, jak niezabawny klaun wysiada.
– Sprzedaje swoje opowieści -- odparła M.
– Marnie mu idzie.
– Bo się do tego nie nadaje. Jest za smutny.
– Smutek by mu nie przeszkadzał, gdyby sprzedawał chipsy.
Relacja z wizyty u szamana:
– Może ibyśmy coś kupili – zaproponowała M.
Mieliśmy ochotę zaopatrzyć się w jakąś miksturę, nie wiedzieliśmy jednak jaką. Patrzyliśmy bezradnie na zastawione miksturami półki. Nic nam akurat nie dolegało.
Pojawiają się też fragmenty filozoficzne:
Dobrze było wiedzieć, że cokolwiek by się działo, zawsze ktoś mógł zrobić ci nowe, ciepłe pupusas.
W części opisywanych przez autora miejsc byłem i zapamiętałem je dużo atrakcyjniej. Gdybym miał podjąć decyzję o odwiedzeniu którejś lokalizacji na podstawie tej książki, to zostałbym w domu. To chyba najgorsza obelga, jaka może spotkać książkę podróżniczą.