Wieczorem przyjdź na Zócalo

Relacja z podróży z jednego z bardziej ekscytujących rejonów świata. Niestety, w książce nic ciekawego się nie dzieje. Dominują długie opisy procesów przemieszczania się z miejsca na miejsce i bezrefleksyjnego plątania się po kolejnych lokalizacjach. Wieje nudą. Książka napisana jest słowną watą, tekst czyta się bez żadnych emocji i nic z niego nie wynika. Banał goni banał, przemyślenia i opis rzeczywistości na poziomie tekstów Beaty Pawlikowskiej.

Historia o klaunie, który w autobusie próbował zarobić trochę pieniędzy:

   – Lepiej by zrobił, gdyby próbował coś sprzedać -- stwierdziłem, patrząc, jak niezabawny klaun wysiada.

   – Sprzedaje swoje opowieści -- odparła M.

   – Marnie mu idzie.

   – Bo się do tego nie nadaje. Jest za smutny.
   – Smutek by mu nie przeszkadzał, gdyby sprzedawał chipsy.

Relacja z wizyty u szamana:

   – Może ibyśmy coś kupili – zaproponowała M.

   Mieliśmy ochotę zaopatrzyć się w jakąś miksturę, nie wiedzieliśmy jednak jaką. Patrzyliśmy bezradnie na zastawione miksturami półki. Nic nam akurat nie dolegało.

Pojawiają się też fragmenty filozoficzne:

   Dobrze było wiedzieć, że cokolwiek by się działo, zawsze ktoś mógł zrobić ci nowe, ciepłe pupusas.

W części opisywanych przez autora miejsc byłem i zapamiętałem je dużo atrakcyjniej. Gdybym miał podjąć decyzję o odwiedzeniu którejś lokalizacji na podstawie tej książki, to zostałbym w domu. To chyba najgorsza obelga, jaka może spotkać książkę podróżniczą.

2013-06-26 | Podróże