Muzeum Epigraficzne

Na tyłach Narodowego Muzeum Archeologicznego mieści się prawdziwa perełka, Muzeum Epigraficzne. Jest tam dosyć trudno trafić, trzeba wejść w małą uliczkę. Ale warto, bo napisy wykute w kamieniu, które mają kilka tysięcy lat powalają na kolana i każą się zastanowić nad polskim dorobkiem typograficznym. Jest on raczej nędzny w tym kontekście, bo kiedy u nas Popiel walczył z myszami, to napis ze zdjęcia miał już tysiąc pięćset lat.

Niestety, kontemplację i refleksję nad zawiłymi meandrami literniczych aspektów naszej rzeczywistści miałem bardzo utrudnioną. Byłem chyba pierwszym zwiedzjącym to muzeum po Igrzyskach i krok w krok chodziła za mną pani z personelu muzeum, zapewne nie mogąc zrozumieć, po jaką cholerę ja tutaj przyszedłem. Było to trochę deprymujące, bo po piętnastu minutach zacząłem się sam sobie tłumaczyć, że jednak nie ukradnę i nie zniszczę jakiegoś cennego eksponatu. Tak na złość. Więc czym prędzej, żebym jednak nie zdążył siebie przekonać, wyszedłem.

Przy wychodzeniu postanowiłem kupić sobie katalog z wystawy. I wtedy zaczęło być naprawdę zabawnie. Okazało się, że nie mogę go kupić tu i teraz. Mogę go kupić w księgarni znajdującej się w innej dzielnicy. W dzień powszedni. Oczywiście była niedziela, a samolot powrotny miałem za dwie godziny. Jak wynikało z karteczki nalepionej na egzemplarz okazowy, nakazał to sam Minister Kultury i Sztuki (albo czegoś analogicznego). Dlaczego miał taki kaprys, nie dowiedziałem się, bo nikt z obsługi muzeum nie mówił w języku innym niż grecki. Może i kulturę typograficzną mają bardziej rozwiniętą niż my, ale czegoś takiego nie powstydziłaby się obsługa kasy PKS-u w Małkini.

1

2

2012-05-09 |